sobota, 9 kwietnia 2011

Do środka Europy i dwa kroki dalej.


Biebrzy bez dźwięku, opisać się nie da. Dźwięk nad Biebrzą jest wszechogarniający.  Wiosna nad Biebrzą to niezliczone tysiące ptaków powracających z zimowisk, to wiatr buszujący po polach, to plusk rzeki meandrującej niczym wijąca się wstęga w rękach genialnej gimnastyczki. Biebrza wiosną, to sięgające horyzontu rozlewiska, to zalane drogi, to setki siwych czapli przelatujących nad naszymi głowami w cudownych, budzących uznanie kluczach. Biebrza wiosną to dzikość, to wolność, to natura w najczystrzej i najdoskonalszej postaci. Biebrza to cud.
Kilka lat temu trafiłem w magazynie National Geographicf na artykuł poświęcony tej rzece.
Tekst Adama Bogoryji - Zakrzewskiego opatrzony był znamiennym tytułem "Biebrznięci i miejscowi". Kiedy go czytałem, wiele rzeczy jeszcze nie rozumiałem, o wielu nie miałem pojęcia. Sprawił jednak, że stałem się fascynatem Biebrzy.
Czym tak na prawdę jest ta rzeka, gdzie tkwi jej piękno i skąd bierze się jej magia nie sposób dowiedzieć się na odległość. Tego trzeba doświadczyć. Ale aby to zrozumieć, należy choć raz stanąć nad jej brzegiem i wsłuchać się w nią. Należy wsłuchać się bezgranicznie.

Dzień 1 (Łapy - Goniądz, 108 km)
Pociąg z Dworca Centralnego odjeżdża punktualnie, czyli nie jak zawsze. Po kilkunastu minutach podróży, krajobraz zmienia się nie do poznania. Wyjeżdżając z industrialnej prawobrzeżnej części stolicy wtaczamy się na zgoła inne tereny. Giną gdzieś ogromne skrzyżowania, ginie gwar, ginie zgiełk, giną sznury aut i tysiące przypadkowych ludzi na ulicach.
Pociąg wczesnym, czwartkowym przedpołudniem mknie na północny-wschód, a wraz z nim mknę i ja, i mój rower i sympatyczny Aleksander- student nawigacji w Szkole Morskiej w Szczecinie. Aleksander wracający właśnie do rodzinnego Grodna okazał się wspaniałym rozmówcą, a jak wiadomo spotkać na początku swej drogi świetnego rozmówcę, to tak, jakby zacząć dzień od szklanki soku ze świeżo wyciśniętych pomarańczy. Opowieści o morskich i rowerowych przygodach, statkach, a także białoruskich realiach umilają nam czas. W przyjemnej atmosferze, dojeżdżam więc do Łap, by tu właśnie rozpocząć swoją wędrówkę.
                  Nie mając ścisłego planu swojej podróży, z mało zachęcającej do wysiadania stacji, ruszam na północ, w poszukiwaniu wiosny, spokoju i cudownej podlaskiej przyrody.
Niewiele potrzeba, by marzenia się spełniły. Niewiele też potrzeba by czar miejsca prysł. Zaledwie po kilkunastu kilometrach dojeżdżam do serca pierwszego z dwóch parków narodowych, jakie podczas czterech dni wędrówki odwiedzę. Jest to Narwiański Park Narodowy, znany jako "polska Amazonia". Wspomniane serce parku bije w Kurowie. W tej niewielkiej osadzie umiejscowiono siedzibę zarządu. Dyrekcja zajmuje folwark i XIX wieczny pałacyk. Biały, historyczny dworek doskonale komponuje się wśród bujnych drzew i rozlewisk rzeki Narwi. Obserwacja przyrody, możliwa jest tam dzięki ponad 500 metrowej kładce, zbudowanej cieżką pracą na palach, nad rozlewiskiem. Kurowo to raj dla amatorów ptactwa, dla miłośników kajakarstwa rzecznego i wszystkich innych spragnionych natury turystów. Osada zdaje się przy okazji oazą spokoju. Dopiero tutaj odczuć i zobaczyć można, co oznacza prawdziwa cisza. Pole biwakowe umożliwia wypoczynek na łonie natury. To idealne miejsce do spędzenia kilku wolnych dni.
Tuż przy bramie decyduję się poruszać wyznaczonym szlakiem. Ruszam i już po kilku kilometrach... ręce opadają. Śmieci. Wszędzie śmieci. W rowach ogromne wysypiska plastikowych butelek, reklamówek, lodówek, pralek, błotników, opon, silników. To co zaczęło się tak na prawdę już w Łapach, przerasta najśmielsze oczekiwania. Po drodze byłbym w stanie zmontować połowę auta i wyposażyć mieszkanie. Śmieci są tony. Dopiero kilkanaście kilometrów dalej dowiedziałem o co tutaj chodzi.
Podlaski Szlak Bociani prowadzi mnie wygodnymi drogami do Tykocina, uroczego, średniowiecznego miasteczka, znanego z bogatej, przedwojennej kultury żydowskiej. Wspaniała wielka synagoga, z kapitalnym wnętrzem i ciekawymi zbiorami, otwarta jest dla zwiedzających. Można w niej podziwiać nie tylko spuściznę tykocińskich Żydów, ale i rewelacyjną wystawę starej fotografii, ukazującej życie w dawnym mieście. Na zdjęciach widać, jak wielkie znaczenie miała tutaj Narew, jak kwitło życie lokalnej społeczności, a wreszcie, jak niewiele dzisiejsze miasteczko różni się od tego sprzed ponad półwiecza. Tykocin zachwyca układem ulic, prostokątnym, ogromnym rynkiem, czy ulicznym brukiem zamiast wszechobecnego dzisiaj asfaltu. Okazuje się, że miejscowych nie wzrusza już jednak, tak jak mnie, piękno tego miejsca. Pani w cukierni przy Starym Rynku, uświadamia mnie, że dzisiaj każdy potrzebuje wygód. Również Tykocin, gdzie czas mam wrażenie zatrzymał się na chwilę i zapomniał ruszyć dalej... 



W mieście tym lokowanym już w 1425 roku mieście, obejrzeć możemy także inne historyczne ciekawostki. Znajdziemy pieczołowicie odbudowywany zamek (powstały w latach 1550-1583 z inicjatywy króla Zygmunta Augusta- oddanie przypaść ma na czerwiec tego roku), alumnat, czyli dom dla wojennych weteranów z pierwszej połowy XVII wieku, kościół św. Trójcy oraz dwa pomniki: Stefana Czarneckiego (który Tykocin otrzymał za wojenne zasługi), oraz Orła Białego, na pamiątkę ustanowienia w tym mieście przez Augusta II, orderu o tym właśnie tytule. Będąc w Tykocinie, koniecznie należy odwiedzić także Pentowo. Znany nie tylko w Polsce dworek , słynie z bocianiego osiedla. Bociany upodobały sobie to miejsce szczególnie. Dzisiaj, na niewielkiej przestrzeni żyje ponad 30 ptasich par. Jako, że bociany są wierne nie tylko sobie, ale i miejscom w jakich zakładają swoje gniazda, rokrocznie wiosną, w Pentowie oglądać można niezwykły spektakl powrotów, godów i polowań tych przepięknych, charakterystycznych dla Podlasia ptaków. Dworek Henryki i Bogdana Toczyłowskich prowadzących "Fundację Bocian" stoi gościną dla wszystkich chętnych, pragnących posłuchać niezwykłych ptasich opowieści. Pentowo to miejsce magiczne. Wciąga niczym chodzenie po bagnach. Pani Henryka, kiedy przyjechała tu po raz pierwszy zachwyciła się nim dogłębnie. To, czy została tu dla swego męża, czy może rzeki, pozostanie jej słodką tajemnicą... 

Dla szukających prawdziwej gościny i ciepła drewnianego domu, domownicy przygotowali gościnne pokoje. Nie praktykowałem (jeszcze), ale ponoć poranka w Pentowie, nie da się porównać z niczym innym. Państwo Toczyłowscy własnymi nakładami pragną szerzyć informacje o gatunku bociana białego i w tym właśnie celu, na terenie ich posiadłości powstaje bociania galeria. Pani Henryka, w przemiłej rozmowie obiecała, że jeszcze w tym roku wnętrza wspaniałego, białego jak bocianie pióra budynku, gościć będą turystów i zielone szkoły.
W Pentowie dowiedziałem się też skąd wziął się śmierdzący problem. Gmina zamknęła wysypisko, zmuszając tym samym mieszkańców do opłacania bajońskich sum za wywóz śmieci
na białostockie wysypiska. Ludzie, nieudolność władz województwa i swój problem rozwiązują sami, w sposób jeszcze bardziej nieudolny. Pani Henryka swój przydrożny odcinek lasu osobiście sprząta kilka razy w miesiącu, gromadząc każdorazowo dziesiątki kilogramów odpadów. Szkoda, że ludzka głupota wymusza konsekwencje na przyrodzie. Coś co dzisiaj jest dla Podlasia skarbem, może zostać bezpowrotnie zatracone.
                  Szlak bociani prowadzi dalej na zachód, w stronę Kiermus. Trzeba jednak uważać. Narew wiosną jest szeroka. Poziom wody powoduje, iż szlak już w Niecięcach okazać się może nieprzejezdny. Bezpiecznie jest dopytać się o to miejscowych już w Tykocinie. Po dojechaniu do Laskowca, kierujemy się na północ, starym, zniszczonym i dziurawym jak szwajcarski ser asfaltem, położonym na brukowanym niegdyś Carskim Trakcie. Jakość drogi można wybaczyć oglądając się to na lewo, to znowu na prawo. Wjeżdżamy bowiem, na teren Biebrzańskiego Parku Narodowego, a tam widowisko ciekawsze jest aniżeli w niejednym cyrku. Jak okiem sięgnąć rozlewiska. Rozlewiska, bagna, lasy. Droga ta prowadzi nas do Goniądza przez blisko 30 km. Dla tych którzy nie są pewni, czy odcinek ten pokonają przed wieczorem, polecam znaleźć nocleg przed wjazdem do parku. Po drodze bowiem, mijamy zaledwie kilka malutkich osad.
Do Goniądza docieram tuż przed wieczorem. Schronisko "Nad Biebrzą" działa okresowo, tylko w sezonie letnim. Goniądz jest jednak na tyle duży, że ze znalezieniem noclegu nie mam problemu. Tej nocy, ugościli mnie Państwo Wróblewscy prowadzący w rynku małą agroturystykę. Przypadek sprawił, że znów trafiłem na marynarza. Pan Franciszek 30 lat spędził na morzu. Opłynął kawał świata, po czym z żoną powrócił do swojej rodzinnej miejscowości. Sam Goniądz jest niewielki. Niezwykłości miasteczku brakuje, ma jednak coś, dlaczego warto tu zajechać. Po pierwsze ogromna twierdza Osowiec (to coś dla miłośników militarnej historii), po drugie kapitalny widok z rynku na rozlewiska Biebrzy. Plaża miejska funkcjonująca w ciepłe dni, musi sprawiać frajdę nie tylko najmłodszym. Wiosną natomiast, staje się wyśmienitym miejscem obserwacji ptaków za pomocą lornetki.

Dzień 2 (Goniądz- Dąbrowa Białostocka; 70 km).
Dzień drugi podróży rozpoczynam spacerkiem nad rzekę. Poranek nie był tego dnia wybitnie atrakcyjny. O świcie padało, wiał dość silny wiatr, a przed dziewiątą utrzymywało się jeszcze całkowite zachmurzenie. Wyjeżdżając na trasę do Suchowoli, miałem małe obawy. Po drodze zaczęło się jednak przecierać, a wiatr dostałem w prosto w plecy. Jazda w takich warunkach to czysta przyjemność. Wyznaczona przeze mnie wieczorem trasa, prowadziła przez Nowe i Stare Dolistowo, dolinę Biebrzy do Dębowa i dalej na Sztabin. Natura jednak, po raz wtóry zweryfikowała mój plan. Utknąłem w zasadzie na samym początku. Droga przez dolinę kończyła się na moście w Dolistowie. Od marca, aż do początków czerwca, piaszczysty trakt może się okazać niemożliwy do przebycia sucha nogą. Fenomenalna jest moc przyrody. Fenomenalna jest też cierpliwość mieszkańców okolicznych wsi... 


Nie ma jednak tego złego... Dojeżdżam do Suchowoli, geometrycznego środka Europy wyznaczonego już w 1775 roku. Mija się z prawdą ten, kto twierdzi, że Polska leży we wschodniej Europie.  Spod suchowolskiego kościoła, po krótkim odpoczynku ruszam dalej. Nie długo jednak pedałuję. Co kilka minut z gęstych znowu chmur, pada drobny, lecz intensywny, wiosenny deszcz. Odpuszczam. Łatwo niepotrzebnie się przemoczyć. Decydując się na przekąskę wybieram klasyczny, znakomity lokal - przystanek PKS w środku pola. Droga prowadzi mnie przez Grodzisk i Zwierzyniec do Starej Kamiennej. Kilka przymusowych przystanków i znów czuję "za rogiem" obecność rzeki. Nade mną przelatuje ogromny klucz czapli siwych. Układ klucza jest niezwykły, więc nie tylko mój wzrok wędruje ku niebu.
W Starej Kamiennej trafiam na XVII wieczny, drewniany kościółek pod wezwaniem św. Anny. Jest to ponoć jedna z najstarszych drewnianych, rzymskokatolickich świątyń we wschodniej Polsce. Kościół swój patronat zawdzięcza miejscowej legendzie. Na przełomie XVI i XVII wieku istniał we wsi dwór rodziny Wiesiołowskich. Pani domu przyjaźniła się wielce z córką pewnego chłopa - Anną. Dziewczyna była jej oczkiem w głowie. Pewnego dnia, wydarzyła się jednak tragedia. Rozwścieczone psy zagryzły dziewczę. Smutek i żal zapanował we wsi, a pani Wiesiołowska obiecała postawić mieszkańcom kościół pod wezwaniem św. Anny i tym samym upamiętnić swoją ulubienicę.
Ludność Kamiennej dumna jest ze swego kościółka. Pierwszopiątkowa msza ściągnęła do otoczonej dębami świątyni, masę okolicznych mieszkańców. Starą Kamienną warto odwiedzić 26 lipca. Tego dnia przypada święto patronki, a odpusty z tej okazji, znane są ponoć w całej okolicy. Po 70 kilometrach docieram do Dąbrowy Białostockiej. Przez przypadek trafiam do Jasionówki, gdzie w gospodarstwie Państwa Jedlińskich znajduję wyborny nocleg. Do dyspozycji mam drewnianą chatę z ogromnym, rozgrzanym, kaflowym piecem po środku izby, oraz błogą ciszę za ścianą. Miodowe piwo przed snem i muzyka Caetana Veloso wybornie regenerują organizm.



Dzień 3. (Dąbrowa Białostocka - Supraśl; 92 km).
Sobota zaczyna się leniwie. Za oknem mży. Wstawanie wychodzi nieporadnie. Śniadanie, gorąca herbata i rozciąganie budzą mnie ostatecznie. W telewizji, prócz nie najlepszej prognozy pogody, zauważam znajome twarze. To pańswo Toczyłowscy z Pentowa opowiadają o swoich boćkach. Cóż za niespodzianka! Mimo drobnych opadów żegnam się z domownikami i ruszam do Różanegostoku. Sanktuarium maryjne i barokowy klasztor jezuitów robią wrażenie.
Tuż po godz. 11. na dworcu kolejowym w Dąbrowie Białostockiej, odbieram z pociągu Sylwię. Od tego momentu pedałujemy wspólnie. Przez wzgląd na deszcz i niesprzyjający kierunek wiatru zmieniamy zakładaną trasę. Planowany powrót nad Biebrzę - do Goniądza, przekładamy na inny, lepszy czas. W zamian za to, kierujemy się pagórkowatą drogą 673 prosto na Sokółkę. Ja uwielbiam podjazdy, a Sylwia zjazdy. Wspaniale się więc rozumiemy. Po dwóch godzinach drogi docieramy do Sokółki. Przy wjeździe do miasta wita nas cmentarz radzieckich żołnierzy. Niewiele już osób dziś o nim pamięta, a pomnik socjalistycznej architektury jest dla nas przykładem niebanalnej sztuki minionych lat. W mieście, postanawiamy wzmocnić się obiadem w przydrożnym barze. Nie wyszedł nam on wprawdzie na zdrowie, ale dzięki niemu mieliśmy choć trochę więcej energii do pedałowania.
A drogi przed nami jeszcze kawałek. Rezygnujemy z wizyty w meczetach w Bohonikach i Kruszynianach, kierując się krajową trasą numer 19 w stronę Czarnej Białostockiej. Powzięty 40 km wcześniej pomysł dotarcia do Białegostoku, znów ulega weryfikacji. Sylwia przestaje już zauważać przyjemność płynącą ze zjazdów i zaczyna dostrzegać trudność podjazdów.
Te, choć krótkie, to pokonywane w sąsiedztwie tirów nie należą do przyjemnych. Nie ma sensu taka podróż. Zwiedzanie Białegostoku przekładamy na bliżej nieokreślony czas i dajemy ostro w lewo. Asfalt gładki jak stół, wije się pagórkowato pomiędzy wysokimi, pachnącymi i intensywnie zielonymi świerkami Puszczy Knyszyńskiej, aż do Lipiny. Typowa, podlaska zabudowa w środku lasu, świeże powietrze i błoga cisza sprawiają, że nasze witalne akumulatory znów są pełne energii. Leśnym duktem przedzieramy się przez jedną z najpiękniejszych spośród polskich puszcz, by wyjechać w Kopnej Górze. Szczęściarze i pasjonaci mają tam możliwość zwiedzenia Arboretum, czyli ogród dendrologiczny. Jest to także miejsce, w którym zbiegają się szlaki piesze i rowerowe prowadzące przez knyszyńskie knieje. Z pewnością warto zejść leśne ścieżki. Podobnych atrakcji przyrodniczych co tych na wschodzie Polski, w centrum kraju jest niewiele. Ponieważ czas nas goni, a wieczór zbliża się siedmiomilowymi krokami, kierujemy się jednak prosto do Supraśla.


 Dzień 4. (Supraśl - Białystok; 36 km)
Supraśl - serce Puszczy Knyszyńskiej, to miasto słynące z prawosławnego monastyru, zbudowanego na bazie zespołu klasztornego ojców bazylianów (zapoczątkowanego budową w latach 1503- 1511). Na terenie monastyru, oglądać można odbudowywaną od lat powojennych, niemalże doszczętnie przez wojnę zniszczoną cerkiew obronną pod wezwaniem Zwiastowania NMP. Jej niepowtarzalny bizantyjsko-gotycki styl i strzeliste wieże, już z daleka  przykuwają wzrok turystów .
Ogromny obszar, monumentalna architektura i położenie klasztoru nad rzeką Supraśl poruszają wyobraźnię. Ciekawostką i niezbędnym punktem wycieczki do Supraśla, jest wizyta w rewelacyjnym muzeum ikon, położonym na terenie monastyru. Zbiór muzeum liczy ponad tysiąc ikon pisanych w najróżniejszych stylach, sygnowanych na przestrzeni wielu wieków. Tradycja i sposób ich tworzenia, nie zmieniły się od setek lat. Sztukę, jakość i walory artystyczne zebranych dzieł podkreśla niebanalny sposob ich ukazania. Muzeum to, niczym nie przypomina już tradycyjnych, polskich placówek muzealnych. Multimedialne prezentacje, nastrojowa muzyka i światło zaprojektowano specjalnie, dla podkreślenia rangi ikony w kulturze i religii prawosławnej. Supraskie muzeum ikon ma poziom światowy i powinno być brane za przykład.
Miasto, które w 1847 roku otrzymało prawa miejskie bogate jest w zabytki. Do wyżej wspomnianych dochodzą pałac Buchholzów z 1903 r., zrekonstruowany dworek Zachertów, kościół poewangelicki z 1870 r., cerkiew św. Jana Teologa z 1888 r., czy kościół p.w. Św. Trójcy.
Warto zajrzeć też na lokalne cmentarze, gdzie znajdziemy kapitalne kaplice cmentarne Buchholzów i Zachertów. Dla żądnych kultury na światowym poziomie warto wspomnieć, iż w Supraślu działa "Wierszalin"- jeden z najciekawszych polskich offowych teatrów.
Miasto tętni życiem turystycznym przez cały rok, jednak by poznać jego magię warto odwiedzić je w czerwcu, podczas Spotkań z Naturą i Sztuką. To ponoć idealny czas, by połączyć zwiedzanie z przyjemnością obcowania ze sztuką.
Po kilku porannych godzinach, zmuszeni jesteśmy do opuszczenia miasta. Zbliża się poniedziałek, praca i obowiązki. W drodze do Białegostoku podjeżdżamy jeszcze do Wasilkowa. Po drodze, ku naszej uciesze obserwać możemy zakończenie sezonu kąpielowego morsów. Wasilkowo skusiło nas Górą Krzyży i tamtejszym sanktuarium. Nie jestem wielkim miłośnikiem podobnych miejsc. O ile prawosławna Grabarka robi na mnie wrażenie swą prawdziwością i nienazwaną, lecz ewidentnie tam odczuwalną energią, to nieudana wasilkowska kopia drażni swą tandetną otoczką.
Z Wasilkowa kierujemy się prosto na Białystok. Choć tym razem nie zwiedzimy miasta, to na pewno tej przyjemności w przyszłości sobie nie odmówimy. Stąd też przecież wyprowadzają promieniście arcyciekawe szlaki rowerowe, idealne do zwiedzenia cudownego, pachnącego i zielonego Podlasia.
Biebrzański wyjazd, choć okazał się biebrzański tylko w połowie, uważam za bardzo udany. Czas na Podlasiu płynie inaczej, czyli tak jak płynąć powinien. Urokliwe miejsca, wspaniali ludzie i sobie przyrzeczona obietnica powrotu, na pewno ściągną nas tam jeszcze nie jeden raz.


W pigułce:
Trasa:
1. dzień: Łapy > Kurowo > Tykocin > Laskowiec > Goniądz.
2. dzień: Goniądz > Suchowola > Stara Kamienna >Dąbrowa Białostocka.
3. dzień: Dąbrowa Białostocka > Sokółka > Supraśl.
4. dzień: Supraśl > Wasilków > Białystok.

Długość trasy: ok. 280-300km.
Noclegi: agroturystyka (30zł/noc)
Dla kogo: dla miłośników ptaków, rzek i lasów.

Porady: warto przed planowaniem trasy ustalić, czy drogi będą przejezdne. Drogi położone niżej, są rok w rok zalewane przez rzekę. Warto zaplanować inne warianty. W okolicach Biebrzy zdarzają się kocie łby, szutry i kiepskie asfalty (ok.10%), co utrudnia, ale i uatrakcyjnia podróż trekingiem, generalnie jednak asfalt w wystarczającym wydaniu.

Warto zobaczyć: Narwiański Park Narodowy z siedzibą w Kurowie, Biebrzański Park Narodowy, twierdzę Osowiec, meczety w Bohonikach i Kruszynianach, lasy Puszczy Knyszyńskiej, monastyr i rewelacyjne muzeum ikon w Supraślu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz