czwartek, 9 grudnia 2010

NIEBO DLA GOŁĘBI

To nie był pierwszy raz, kiedy pijany jak bela Heniek próbował nad ranem niezauważenie wsunąć się wraz ze swym cuchnącym tanim piwskiem oddechem, do swego małżeńskiego łoża. Odkąd wrócił, Barbara nie mogła ponownie zasnąć. Męczyło ją to już od dawna. Wiele lat przymykała oko na poszychtowe wojaże swojego męża, ale teraz dostrzegła, że ciężar życia z alkoholikiem stanowczo ją przerasta. Spojrzała jeszcze na ginącą w półmroku Matkę Boską i za piętnaście piąta, podjęła decyzję. Odchodzi. Nie wiedziała tylko, kiedy.
Gdy kilka godzin później, stary górnik przecierał zaropiałe od snu powieki, Barbara zdążyła wrócić już z rynku, naobierać kartofli i przyrządzić zasmażkę z wątróbki. Obiad był prawie gotowy. Jednoizbowe mieszkanie familoka, które wspólnie zajmowali, wypełniał po brzegi kuszący aromat. Kto wie? Może to on właśnie go przebudził. Heniek wstawał dobrych parę minut. Wstawał niechętnie. Domyślał się jak będzie wyglądał ten sobotni poranek. Będzie głośny. Zawsze taki był, kiedy wieczorem wrócił do domu pijany. Choć kochał Barbarę ponad życie, nie dawał sobie rady ze swoją chorą przypadłością, która to ją bardziej męczyła, aniżeli jego samego. Wiedział to dobrze i dla niej właśnie wielokrotnie próbował z tym skończyć. Zawsze jednak kończyło się to tak samo.
Po paru minutach podniósł jednak wreszcie się z wersalki i półprzytomnym jeszcze krokiem ruszył w stronę okna.
- Zobacz - przyleciały! Przyleciały! -krzyknął radośnie i zaklaskał w dłonie, oglądając się jednocześnie w jej stronę. -Przyleciały! Z Pragi! Niecałe trzy dni... Szybko…
Barbara milczała pochylona nad patelnią. Nie chciała słuchać ani o gołębiach, ani o Pradze, ani o tym że szybko. Nie chciała słuchać go w ogóle. On tymczasem cieszył się jak dziecko. Robił tak zawsze od dwudziestu dwóch lat ich małżeństwa, kiedy na metalowej, dziś już mocno przerdzewiałej suszarce zawieszonej na oknie ich mieszkania, lądowały po kilku, a niekiedy nawet po kilkunastu dniach lotu, jego ukochane pocztowe gołębie. Heniek miał je w zwyczaju trenować, wypuszczając je z pomocą kilku kolegów - tirowców, z różnych miast Polski, a czasem nawet i Europy. Ptaków miał sporo. Kochał je wszystkie. Najbardziej jednak lubił cztery sztuki. To „rodzeństwo czempionów”- jak o nich mówił, składało się z dwóch białych i dwóch czarnych sztuk. Były najlepsze.
„Czempiony” wygrał Heniek w trzy karty na bazarze, kiedy były jeszcze młodziutkie. Uwielbiał je za wdzięk lotu i niezwykle lśniące pióra.
- Kiepski dzień dziś będzie - rzucił przez plecy, otwierając rozchwiane, zniszczone zębem czasu i uwojuchane kopalnianym dymem, którego tej zimy na osiedlu było wyjątkowo dużo, okno. – Zawsze, jak mi białe przylatują pierwsze to dobry mam dzień, a jak czarne to zły.
Nic nie odpowiedziała. Przegarnęła tylko swe gładkie włosy z gorącego czoła i westchnęła:
- Głowa mi pęka. Obiad jest. Chcesz to jedz.
Nie chciała wdawać się z nim w dyskusję. Dziś wyjątkowo potrzebowała wolnego od życia. Znała mnóstwo historii o gołębiach. O tym, że przynoszą szczęście także. Osobiście nigdy tego „szczęścia” nie zaznała. Przynajmniej tak twierdziła. No, bo co to za szczęście mieszkać od kilkunastu już lat, z mężem pijakiem, na poddaszu kamienicy, w pokoju z kuchnią tylko, gdzie zimą w piecu samemu palić trzeba, a mimo to zimno jest jak jasna cholera, za to latem od rozgrzanego smołowanego dachu gorąco jak w piekle. To szczęście? A może szczęście to pracować w sklepie oddalonym od domu o 27 kilometrów i codziennie półtorej godziny w jedną i półtorej w drugą, dojeżdżać do roboty z czterema przesiadkami? To jest to szczęście? Czy może mąż górnik to szczęście? Ten, o którego boisz się cały dzień, o którym myślisz jak słyszysz karetkę na sygnale pędzącą przez miasto. No tak? To jest szczęście?
Może one i szczęście przynoszą- myślała, ale nie jej. Jej to, co najwyżej smutek. I żal. I to wielki. Milczała więc. Stała nad kuchenką zamyślona i patrząc się w ogarniającą ją nicość poddawała się bezlitosnemu losowi. Jeszcze niedawno harda i odważna, świat swój zmienić chciała, teraz znów pokorna i bezbronna, ginęła w swej szarej codzienności.
Henryk upewniwszy się czy numery na gołębich nogach się zgadzają i że żadnemu
z gołębi nic się nie stało, zamknął okno i podszedł do stołu by sięgnąć po papierosa. Jego białe kalesony kontrastowały w przyciemnionym pomieszczeniu. Choć na zegarze dobiegała dwunasta, to przez niziutkie, mocno zaparowane okna niewiele światła wpadało do środka. Zgarbiony życiem i ciężką robotą Heniek usiadł na stołku, urolował parę razy w swych pożółkłych palcach swego ostatniego fajka i rozejrzał się dookoła szukając zapalniczki. Nie mogąc się jej dopatrzeć sięgnął do ognia na kuchence, by za chwilę zaciągnąć się głęboko. Powietrze zaświszczało w jego brudnych płucach. Spojrzał na Barbarę. Dalej stała nieruchomo.
Poczuł się co najmniej dziwnie. Jej zachowanie nie było normalne. W głębi duszy liczył na awanturę. Po niej mógłby przynajmniej ją przepraszać, prosić o łaskę, tłumaczyć się, że mu ciężko i żeby znów spróbowała mu pomóc, bo on sam tego na pewno nie pociągnie. A tymczasem nic. Głucho.
Wypalił wiec papierosa i nałożył obiad. W tym milczeniu, w tej ciszy swojej kompletnej,
w tej atmosferze niezdrowej dzień cały poruszali się jak po omacku. Delikatnie, żeby się nie dotknąć, żeby przypadkiem nic nie powiedzieć, żeby wzrokiem się nie spotkać. Byli, a tak było, jakby ich tam nie było wcale. Radio tylko za nich mówiło. On ptaki nakarmił, przegonił, coś tam zmajstrował, a ona tylko gdzieś za oknem, za tymi jego gołębiami po dachu szopy wzrokiem wodziła. Śnieg na dworze sypał z ciemnej chmury, to i w izbie zmrok zapadł szybciej niż zwykle. „Matysiakowie” dobiegali końca a Heńka już nosiło. Twardy to był chłop, ale taki jeden dzień w chałupie, to dla niego za dużo. Przeszedłby się gdzieś, na ulicy stanął, z kumplami pogadał, do browaru poszedł a tu nic. Wreszcie nie wytrzymał. Galoty założył czyste, koszulę elegancką, buty szmatą przeleciał i narzucając w progu kurtkę, rzekł do Barbary:
- Na hale idę. Gołębie obejrzę. Dziś wystawa. O ósmej będę. Obiecuję…
Mówił to szczerze. Wyjątkowo szczerze. Gdyby go Barbara mogła w tej ciemności dojrzeć, to widziałaby w jego oczach wyryte postanowienie poprawy. Dzień z nią spędził w takiej ciszy, jakiej dawno już u nich w domu nie było. Kiedy pił, ona go prostowała jak mogła, ale zawsze ktoś coś mówił. Może i krzyczała na niego- miała prawo, ale zawsze, prędzej czy później zaczynali rozmawiać. W głębi duszy bał się takiego milczenia. Bał się, że kiedyś Barbara go zostawi.
Teraz nawet się nie obejrzała. Widziała go za chwile na dole, jak wychodzi z kamienicy na śnieg, jak się potyka o wystającą płytę oblodzonego podwórka, jak z furtki pomiędzy garażami wychodzi i dalej przed siebie pomarańczowo oświetloną ulicą idzie.
Niech leci- myślała. Osoba Heńka zaginęła w oddali, tak jak zaginęła niecałe dwie godziny później pod dachem zawalonej konstrukcji katowickiego centrum wystawowego.
Barbara, przez całą noc modląc się pod siatką odgradzającą rumowisko zawalonych targów katowickich, nie mogła wybaczyć sobie, że go wtedy w tych drzwiach nie zatrzymała. Przecież miała do tego prawo, przecież on należał do niej. Łzy rzeką płynęły jej po policzku, bo wiedziała, że to nie on, ale że ona błąd popełniła. Że szansy raz jeszcze mu nie dała, że dłoni swej, przez lata do niego wyciąganej teraz mu akurat poskąpiła. Stała tam, więc w skupieniu, czy letargu może, wśród obcych a teraz tak bliskich sobie ludzi i czekała. Nic zrobić innego, jak tylko na niego czekać, już przecież nie mogła. Obiecał, że wróci …
Przy trzydziestym czwartym ciele dała się namówić młodziutkiej psycholożce, żeby wróciła do domu. Tak długo stać na mrozie jest niebezpieczne. Jeśli coś będzie wiadomo, zadzwonią.
Ile spała, sama nie wiedziała. Rozbudził ją dopiero telefon. Było już jasno. Ktoś nie przestawał dzwonić. Patrzyła zza kołdry na stary, zielony aparat stojący na parapecie okna i prosiła Boga, żeby ją z tego piekielnego snu zabrał. W końcu wstała i podeszła by odebrać. Wyjrzała jeszcze na podwórze. Do gołębnika wróciły białe czempiony.

czwartek, 18 listopada 2010

¡Buen Camino Peregrinos, Buen Camino!
 
Mieliście kiedyś sen tak intensywny, że po przebudzeniu się nadal wydawał się wam rzeczywistością? Czy mieliście kiedyś sen tak mocny, że to co w nim przeżyliście istotnie wpłynęło na wasze plany i życiowe pomysły?
Przed blisko dwoma laty, pewnej nocy przyśniła mi się droga. Śniłem, że wędruję. Szedłem polem, w palącym słońcu, pośród pagórków i łąk, by w pewnym momencie dojść do miejsca tak spokojnego, że aż nierzeczywistego. Pamiętam wysoką bramę, przez którą wchodziłem na podwórze. Pamiętam błogi cień wysokich drzew i stare, kamienne mury. Trafiłem do klasztoru. Średniowieczne mury dały mi schronienie...
Kiedy się budzimy, wielu rzeczy nie wiemy. Nie pamiętamy twarzy, nie pamiętamy imion, nie jesteśmy w stanie odszukać na mapach miejsc, w których byliśmy. Rankiem wiedziałem tylko dwie rzeczy. Po pierwsze, że to miejsce musi być gdzieś na Camino de Santiago, po drugie, że kiedyś chciałbym je odnaleźć.
 
Co dzień, gdy przejdziesz próg, jest tyle dróg co w świat prowadzą...


Już wcześniej zacząłem interesować się mitycznym szlakiem Camino de Santiago. Kościół katolicki przyjmuje, że w grobowcu katedry w Santiago de Compostela, pod głównym ołtarzem złożono ciało św. Jakuba Apostoła. Miasto to stało się dzięki temu jednym z trzech najważniejszych, obok Jerozolimy i Rzymu, celem pielgrzymek w średniowiecznej Europie. Zakłada się, że św. Jakub Apostoł szerzył wiarę chrześcijańską na terenie Hiszpanii. Po swej męczeńskiej śmierci w Judei, za panowania Heroda Agryppy, ciało jego przewieziono z powrotem do Galicji i tam złożono do grobu. Z czasem jednak o grobie zapomniano.
Miejsce jego pochówku odkryto dopiero kilkaset lat później - w 813 r., w czasach kiedy na Półwyspie Iberyjskim trwały walki chrześcijan z muzułmanami. Legendy mówią, że powtórnemu odkryciu miejsca spoczynku Świętego, towarzyszyły śpiewy anielskie i niespotykane światła gwiazd... Papież Leon II uznał prawdziwość relikwii i nakazał wybudowanie w tym miejscu pierwszej kaplicy.
Od tego momentu miejsce to zaczęto nazywać Santiago de Compostela (od Santiago - św. Jakub i Compostela - prawdopodobnie od łac. campus stellae, tj. pole gwiazd, lub compositum - małego cmentarza).
Średniowieczne drogi św. Jakuba biegną przez całą Europę. Popularny kierunek pielgrzymkowy na zachodzie Europy, jest raczej mało popularny w Polsce. Cel w postaci Santiago de Compostela, miasta w północno- zachodniej Hiszpanii, wybierają rokrocznie setki tysięcy pielgrzymów z całego świata. Przemierzają setki, a niekiedy i tysiące kilometrów, by dotrzeć na miejsce i objąć drewnianą figurę patrona Hiszpanii. Zazwyczaj wędrują pieszo i rowerami. Można również spotkać pielgrzymów poruszających się... konno. To trzy sposoby pielgrzymowania, akceptowane przez kościół.


Najstarsza ze znanych dróg - Camino Frances, prowadzi jak sama nazwa wskazuje z Francji. W podróż najwięcej pielgrzymów rusza z Roncesvalles lub w Saint Jean Pied de Port, na granicy hiszpańsko-francuskiej. Innych opcji wędrowania do stolicy Galicji jest jednak wiele. Camino del Norte (przez Kraj
Basków i zieloną północ Hiszpanii), górzystą Camino Aragones, krótkie (ok. 300km), lecz intensywne Camino Primitivo z Oviedo, wiele dróg portugalskich (w tym z Faro i z Lagos na południu), czy najdłuższa chyba z hiszpańskich (obok sewiliańskiej Camino de la Plata), Camino Catalan - z pięknie położonego klasztoru na Montserrat, przez Saragossę, Burgos i Leon (ok. 1100km).


I znasz sto mądrych rad co drogę w świat wybierać radzą...

Ja swoją przygodę z pielgrzymowaniem do Santiago zaczynałem już trzy lata temu. Na jednej z prelekcji w szkole językowej wysłuchałem wspomnień dziewczyny, która pieszo po raz drugi pokonała szlak. Zamarzyłem o przygodzie. Zdjęcia i opowieści mogą zainspirować. Zacząłem szukać, czytać, przeglądać mapy. Za rok pakowałem plecak, dwa lata później próbowałem namówić kierowców autobusów by zabrali mnie z rowerem, w tym roku kupiłem bilet i 7. października wyleciałem do Barcelony. Marzenie miało się spełnić. 
 
 
Już na początku podróży zmuszony zostałem zrezygnować z pokonania całej, zaplanowanej trasy - z Barcelony, u podnóży Pirenejów do Pamplony i dalej szlakiem na zachód do obranego celu. Jesienna pogoda w Hiszpanii potrafi zaskakiwać. Całodzienne ulewy i fatalne prognozy na kolejne dni mocno mnie rozczarowały. Zdecydowałem się naprędce zmienić trasę. Do Logroño, początku mej wędrówki, dotarłem autokarem, po kilku dniach aklimatyzacji na wschodnim wybrzeżu. W Hiszpanii najprościej i najtaniej podróżuje się autobusem. Pojazdy nie przypominają polskich pekaesów, dlatego na krótszych odcinkach korzystanie z nich nie jest aż tak męczące. Autostrady pozwalają w miarę szybko pokonać setki kilometrów. Z Barcelony do Logroño dotarłem w kilka godzin. Nie było na szczęście problemów z przewozem mojego roweru.
 
 
Niespiesznym tempem zwiedziłem miasto i odnalazłem szlak. Odtąd przez ponad 600 km kierować się miałem dokładnie na zachód, by po dziesięciu dniach podróży dotrzeć do Santiago.
Na Camino Frances wędruje się korzystając z żółtych strzałek i symbolicznych muszli, malowanych w najróżniejszych miejscach. Są strzałki na ścianach, na ławkach, na słupach i kamieniach. Naprawdę wiele sprytu potrzeba, żeby się zgubić. Oznakowanie szlaku jest wzorowe. O odległości dzielącej nas do Santiago informują często kamienne tablice i małe przydrożne znaki umieszczone przy setkach źródeł napotkanych po drodze. Rankiem, z paszportem pielgrzyma (credencial) w sakwie, opuściłem sympatyczne, miejskie schronisko. Rozpoczęła się najwspanialsza w moim życiu przygoda. Od tej pory codziennie odwiedzał będę urokliwe, małe miasteczka i puebla, przemierzał będę dziesiątki kilometrów najróżniejszymi drogami kilku regionów kraju. 
 
 
Hiszpania jest niezwykle różnorodna. W każdym miejscu, choć na chwilę coś przykuć może
wzrok i zachwycić. Nawet najnudniejsze z pozoru odcinki, mają w sobie coś niesamowitego. Pagórkowata i kamienista, słynąca z najlepszych win świata, z ogromnych winnic i bogatych bodeg Rioja, płaska niemalże i wysuszona Kastylia, górzysty obszar prowincji od Leon, po szokująco zieloną Galicję. Na Camino nie sposób się nudzić. Krajobrazy jakie mija się po drodze zapadają głęboko w pamięć.
 

Po drodze odpoczywa się tak fizycznie, jak i duchowo. Relaksować się można kosztując zupełnie za darmo win z miejscowych winnic (to zwyczaj znany i praktykowany w winnych regionach od dawna), czy też spędzając czas w ogromnych, fascynujących katedrach Burgos i Leon. Zarówno w jednym jak i w drugim wypadku postój jest obowiązkowy. Świątynie zdobione dziesiątkami witraży i setkami rzeźb zapierają dech w piersiach, nie mniej jak smak rocznego tempranillo prosto z dębowej beczki. Historia Hiszpanii, na szlaku jest więc obecna na wyciągnięcie ręki.
 
 
Camino uspokaja, uczy pokory. Rzadko kto się tu śpieszy. Mało jest osób wędrujących bez celu, tylko po to, by iść. Przy odbiorze "Compostelli" (świadectwa ukończenia pielgrzymki) w Biurze Pielgrzyma w Santiago zauważyć można jak wiele osób wśród intencji, wpisuje w pamiątkową księgę intencję religijną. Godziny spędzone w ciszy, z samym sobą, motywują do przemyśleń. Podobno z Camino wraca się odmienionym...
 

W październiku widno na szlaku robi się około godziny 8.30. Do tej godziny zwykle należy opuścić albergue. Śniadanie zazwyczaj je się w drodze. Chleb z miejscowych piekarni smakuje najlepiej na ławkach w parku. Podróżując, od zawsze wybieram najbardziej ekonomiczne wersje. W przypadku nie taniej Hiszpanii, najrozsądniej jest wybrać wersję „sklepową". Napotykane po drodze w wielu miastach markety, pozwalają na zrobienie porządnych zakupów w "polskich" cenach. Będąc w tym kraju należy próbować. Świetnej jakości „leżakujące” sery, doskonałe chorizo w wielu odmianach, owoce z górnej półki i rzecz jasna nieśmiertelne, hiszpańskie wina stanowią o bogactwie tego regionu Europy. Chcąc poznać Hiszpanię, warto również czasami odwiedzić napotkane po drodze bary, cukiernie i małe restauracyjki. Te, podobnie jak rodzinne spacery, czy parki pełne ludzi, wpisane są nieodzownie w krajobraz miast. Hiszpanie uwielbiają śniadania w barach. Poranna kawa i kanapka w towarzystwie znajomych to standard. Warto więc czasem skręcić ze szlaku, wybierając najlepiej, najbardziej zatłoczoną i głośną z lokali. Po kilku takich wizytach, szybko wpada się w nawyk picia dobrej kawy poza domem.
 
 
I wciąż ktoś mówi ci, że właśnie w tym tkwi sprawy sedno...
 
Kolejne dni mijają cudownie. Świetna pogoda, klimatyczne miejscowości, niesamowite widoki. Po drodze, dzień w dzień spotyka się setki podobnych nam pielgrzymów. Jedni wędrują z plecakami, inni pedałują swoim tempem. Na Camino, nie sposób nie zawrzeć nowych znajomości. Tam nie da się uniknąć uśmiechów, pozdrowień i wspólnych kolacji. Może właśnie dlatego Camino jest miejscem szczególnym. 
 
 
Po drodze poznaje się ludzi z całego świata. Argentynkę Marię, Belgijkę Catherine, Paula z Tajwanu czy Ignaca z Czech mam nadzieję jeszcze spotkać, nie tylko w mej pamięci. Po drodze człowiek uczy się rozmawiać, wiele dowiaduje się o innych, ale także o sobie. Codzienne obcowanie z innymi kulturami inspiruje i zachęca do poznawania świata. 
 
 
Szybko można zrozumieć jak ważny dzisiaj jest język. W drogę do Santiago z pewnością warto zabrać słownik. Hiszpanie pod względem językowym mocno przypominają Polaków. Angielski jest im raczej obcy. Czasami uda się spotkać kogoś anglojęzycznego, ale w małych miasteczkach i wsiach, raczej nie ma co na to liczyć. Znajomość hiszpańskiego, co zaskakujące, też nie zawsze jest wielce pomocna. Trzeba pamiętać o tym, iż szlak często prowadzi przez regiony, w których używa się lokalnych dialektów. Castellano jest znany generalnie wszystkim. Jeśli zapytamy miejscowego o drogę, ten bez problemu zrozumie. Gorzej może być w odwrotnym kierunku... Dla chętnych, a nie znających hiszpańskiego, polecam jednak najważniejszy i bezsprzecznie najbardziej z komunikatywnych języków, to jest „międzynarodowy migowy”. Machanie rękoma, w połączeniu z uśmiechem potrafi czynić cuda. Podejmując decyzję o wędrówce, warto wcześniej poczytać. Punktów informacji turystycznej spotkamy wprawdzie wiele, ale zaplanowanie przemarszu już wcześniej pozwoli nam na solidne zwiedzenie napotkanych miejsc. Zaskakujące dla turystów jest, że napotkane na religijnej drodze imponujące kościoły, bardzo często pozostają zamknięte (chociażby z powodu siesty). Dla chętnych pozostaje czekanie albo odpuszczenie sobie podobnych przyjemności. Warto więc wiedzieć, gdzie chce się zatrzymać i co zobaczyć. Podobnie rzecz ma się z noclegami.
 

Schronisk na Camino jest mnóstwo. Dla tych, którzy cenią sobie lepsze warunki i małe pokoje czekają prywatne, klimatyczne hotele. Dla pielgrzymów szukających towarzystwa innych, pozostaje ogromny wybór albergues i refugios. Tam, w koedukacyjnych salach, spotyka się na noc po kilkanaście osób. Największe napotkane przeze mnie schronisko znajduje się w Santiago. Mieszcząca się w murach mniejszego seminarium noclegownia dla pielgrzymów jest gigantyczna. Sale na 60 miejsc robią wrażenie! Nie trzeba chyba wspominać, że w podróż warto zabrać ze sobą stopery do uszów... Cenowo, schroniska po raz kolejny zaskakują. Jeśli ktoś spodziewa się zachodnich cen, będzie mile zaskoczony. Standardowo to 5-6 euro. W wielu miejscach nocuje się jednak taniej. Za tzw. "donativo", czyli co łaska, można spędzić noc w świetnych warunkach. Wiele ze schronisk położonych jest w cudownych miejscach. Dziś, korzystając z doświadczenia, wybierałbym już pewnie te najciekawsze. W kwestii praktycznych informacji dotyczących noclegu rowerzystów, warto pamiętać, że w schroniskach obowiązuje zasada pierwszeństwa piechurów. Rowerzyści mogą być przyjmowani np. dopiero po określonej godzinie.
 

Byś mógł z tysiąca dróg wybrać tę jedną...
 
Na pytanie dlaczego warto wybrać się na pielgrzymkę średniowiecznym szlakiem św. Jakuba można by odpowiadać długo. Każdy podałby inny powód. Jednych fascynuje cisza na ścieżkach, innych gwar porannego wstawania, jeszcze inni wymieniliby znajomości, przyjaźnie, zauroczenia. Mnie na szlak pociągnął sen. Sen o spokojnym, idyllicznym miejscu. Tak na prawdę nie ma jednak jednej odpowiedzi. Spotkana w Astordze Ania, dwudziestoletnia Polka od lat mieszkająca w Bremen, a wtedy hospitaleiro w miejscowym schronisku, wspomniała ciekawą prawdę, jaką zapamiętałem i jaką wszystkim tym, którzy kiedyś do Santiago się wybiorą również proponuję zapamiętać.
 
"Camino nie daje nam tego czego chcemy, ale to czego aktualnie potrzebujemy".
 
I to chyba najlepsze podsumowanie tego szlaku.
 
¡Buen Camino Peregrinos, Buen Camino!

piątek, 1 października 2010

Kapelusz.

1.

Przygotowania ruszyły. Trochę późno, no ale lepiej później niż wcale.
Ciśnienie rośnie. Właśnie sluchałem prognozy pogody w rtve.es.
i przyznam sie, że 27 stopni w Barcelonie cieszy mnie niezmiernie:)
Powoli zaczynam odliczać. Można się przyłączać:)