czwartek, 22 marca 2012

KOT - Kolarska Odznaka Turystyczna


Mój pierwszy brązowy KOT zdobyty w 2011roku za 235 punktów (1130km)
KOT w sakwie,

czyli co każdy prawdziwy cyklista
Kolarskiej Odznace Turystycznej 

wiedzieć powinien.


Zastanawialiście się pewnie niejednokrotnie, jak sprawić by odbyte przez was wyjazdy, zarówno te krótkie- po okolicy, jak i te stanowczo dłuższe po nieznanych rejonach kraju, przynosiły wam satysfakcję nie tylko na chwilę po powrocie do domu, ale i dużo później. Mnie od dawna nurtowało pytanie, co jeszcze zrobić, by pamiątki z wyjazdów nie ograniczały się tylko do zgromadzonych w komputerowych katalogach fotografii, do pocztówek wysyłanych do domu z tych bardziej i mniej popularnych miejsc, czy drobnych charakterystycznych dla regionów gadżetów, które bądź to kupiłem, bądź dostałem od licznie napotykanych na swej drodze "miejscowych".

Chodziło mi po głowie, jak sprawić, by znajomi którym po powrocie opowiadam o przygodach i cudownych polskich krajobrazach, nie pytali mnie lakonicznie: co ty z tego w zasadzie masz? Ano mam... Teraz już mam! Kiedy w kwietniu ubiegłego roku pedałując z Przemyśla w Bieszczady odwiedziłem w Ustrzykach Dolnych lokalne biuro PTTK, prócz dwóch uśmiechniętych pań poznałem tam odpowiedź na moje pytanie. KOT. Trzyliterowy skrót, którego rozwinięcie jeszcze 40lat temu wszystkim pasjonującym się turystycznym kolarstwem polskim cyklistom było znane równie dobrze co cena dżinsów w miejscowych Pewexach, stał się dla mnie u bram Bieszczadów symbolem mojej drogi, mojego zmęczenia, wszystkich moich beskidzkich podjazdów i suwalskich zjazdów, wiatru w twarz i słońca na odkrytych plecach. KOT, czyli Kolarska Odznaka Turystyczna znalazła w mojej osobie swojego wielkiego pasjonata i miłośnika.
Gdy owe panie, zaproponowały mi zamianę pięciozłotowej monety na książeczkę formatu przypominającego szkolny dzienniczek, pomyślałem, że to ich kolejny dobry żart, a kiedy dałem się już namówić na transakcję i z drugiej strony owej książeczki odczytałem symboliczny niczym konradowski monolog wstęp (zachęcający wszelkie władze i instytucje publiczne do m.in.: udzielenia pomocy turyście w tym o "ułatwienie mu otrzymania noclegu, zwiedzania zabytków ośrodków rolniczych itp.") wiedziałem już, że mimo zgrywu i wszelkich oznak dobrej komedii, rozpoczynam właśnie świetną i mam nadzieję niekończącą się stemplową przygodę.
Nie da się ukryć, KOT to dziś niemalże relikt. Spośród moich kolegów i koleżanek pamiętających szerokie nogawki, kraciaste koszule i kwiaty we włosach, zaprzyjaźnionych w łowickim klubie kolarskim, zapewne 3/4 książeczkę taką i wiążące się z nią odznaki posiada, ale moim rówieśnikom pedałujących po kraju, KOTowski emblemat niewiele mówi. A szkoda! Bo choć to relikt, to frajdę daje nieziemską.

Czym jest w zasadzie KOT? 
Historia odznaki sięga 1953 roku. Odznaka powstała z myślą o nagradzaniu aktywnych rowerzystów, przemierzających na swoich maszynach na wszelkie możliwe sposoby nadwiślański kraj. Chodziło o to, by uczestniczyć w życiu sportowym i wykazywać się w biciu kolejnych, prywatnych rekordów. Swoje odznaki mieli juz w tym czasie turyści górscy (GOTy przyznaje się od 1935roku), oraz piesi i narciarze (OTP oraz GON od 1951 roku). Komisje PTTK odznaczać miały sportowców amatorów wręczając im kolejno zdobywane odznaczenia i tym samym zachęcać obywateli do zwiedzania ojczyzny. Choć sam pomysł, może nam dziś nienajlepiej kojarzyć się z minioną epoką socjalizmu, to jednak sama
idea nadal wydaje się ciekawa i słuszna. Bywalcom pchlich targów nie raz rzuciły się na pewno w oczy imponujące, obwieszone, wprost ociekające niekiedy odznaczeniami bawarskie kapelusze. Choć ciemnozielony kolor wypłowiał już w słońcu, a rodziny turystów- pasjonatow już dawno zapomniały o pasji nieobecnych, to symboliczne odznaczenia nadal wydają się imponujace.
Sam pamiętam jak duże wrażenie zrobiły na mnie któregoś dnia kolarskie znaczki mojego starszego o epokę kolegi, pieczołowicie zbierane przez lata i eksponowane na pokrytej boazerią ścianie przedpokoju.

Czy taka pasja ma jeszcze sens? Czy KOTy nadal są dostepne? 
Jak najbardziej! Regulamin KOT stanowi, że o odznakę ubiegać sie może każdy, kto ukończył 10lat. Wystarczy umiejętność jazdy rowerem i chęć dokumentowania swoich wycieczek. Za każdy wyjazd liczący więcej niż 15km zdobywa się punkty. Regulamin jest oczywiście rozbudowany i przed rozpoczęciem swojej kolarskiej przygody warto dobrze się z nim zapoznać. Unikniemy w ten sposób rozczarowania, gdy się okaże że np. za trasę identyczną z
przebytą poprzedniego dnia punktów komisja nam nie naliczy. Warto też za wczasu pomyśleć o planowaniu tras. Do otrzymania dużych stopni KOT zobowiązani jesteśmy dołączyć listę zwiedzanych obowiązkowo w Polsce miejsc. Punkty otrzymujemy za wpisy do kolarskiej książeczki. Znajdziemy tam miejsce na informacje o przebytej przez nas dziennej trasie oraz pieczątki, jakie wbrew pozorom zdobyć można jeszcze (czy na szczęście znów) w ciekawych turystycznie miejscach. Gminy, miasteczka, czy nawet lokalni przedsiębiorcy posiadają często ciekawe i oryginalne stemple, które (uwierzcie mi), niejednokrotnie miło was zaskoczą. Pedałując wystarczy zatrzymać się od czasu do czasu i wbić sobie na pamiątkę taką właśnie pieczątkę. Potrzebna jest ona, by móc później udowodnić przebytą trasę. W sytuacji gdy wbicie jest niemożliwe,
można wykonać sobie np. fotografię na tle charakterystycznego miejsca, czy chociażby zachować paragon z lokalnego sklepiku (dadam na margienesie, że pieczątki z wiejskich sklepów też się liczą). Dodatkowe punkty (10 za dzień wędrówki jednodniowej i 15 za każdy dzień dłuższego niż 1,5 dnia wyjazdu) można zdobyć za zwiedzanie zabytków, parków narodowych czy pomników przyrody. Nagrodą za punkty są symboliczne odznaczenia. Wyróżnia się siedem podstawowych. Małe i Duże GOTy (dzieli się jak w sporcie na: brązowe, srebrne i złote) oraz "Za wytrwałość" przyznawaną po przynajmniej siedmiu latach turystycznych wojaży. Ta ostatnia stanowić ma ukoronowanie naszych starań.

Warto na koniec przytoczyć regulaminową radę o której wielu z tzw. "prawdziwych cyklistów" nie zawsze pamięta: „Zawsze i w każdym przypadku brać pod uwagę podstawową zasadę turystyki: na pierwszym miejscu należy stawiać cel krajoznawczy, zadowolenie z jazdy, dobre samopoczucie fizyczne i psychiczne”.
Jeśli zdecydujecie się jeźdźić z "dzienniczkiem", pamiętajcie: KOT to nie wyścig. KOT to przyjemność. 200km dziennie robi wrażenie na wszystkich, ale czyż nie będzie wam przyjemniej opowiadać o tym co widzieliście po drodze?

Lektura obowiązkowa. Marcowy ROWERTOUR.

Tych którzy jeszcze nie wiedzą informuję, a Tym którym wyleciało z głowy przypominam, że jeszcze przez parę dni we wszystkich dobrych sieciach prasowych w Polsce możecie zakupić marcowy numer  ogólnopolskiego miesięcznika


Znajdziecie w nim m.in. debiutancki na łamach magazynu, artykuł mojego autorstwa poświęcony "nadbiebrzańskiej czterodniówce".
Jeśli ktoś miałby ochotę wybrać się na tereny Narwiańskiego i Biebrzańskiego Parku Narodowego proponuję lekturę. Ci, którzy nie zdążyli zakupić numeru, albo 8zł wolą przeznaczyć na inne przyjemności polecam materiał "Do środka Europy i dwa kroki dalej" na moim blogu.

CAŁY ŚWIAT W JEDNEJ SAKWIE



24 marca 2012 roku w kawiarni Powroty, mieszczącej się w Łowiczu przy Starym Rynku, o godz. 17. rozpocznie się:

Przegląd Podróżników Rowerowych 
CAŁY ŚWIAT W JEDNEJ SAKWIE

W atmosferze podróży, przy dźwiękach muzyki zaprezentują się cykliści, których pasją jest zwiedzanie Polski i świata na dwóch kółkach. Z sakwami przy bagażnikach i aparatem przewieszonym przez szyję kręcą przed siebie w poszukiwaniu prawdziwej przygody. Cykliści opowiadając o swoich dokonaniach zaprezentują zdjęcia i pamiątki z podróży.

Chęć udziału w spotkaniu wykazali dotychczas:

Radosław Tafliński, który opowie jak na prawdę smakuje indyjskie jedzenie, czy da się jeździć na rowerze w długich do kolan, tradycyjnych nepalskich strojach a przede wszystkim jak Europejczykowi podróżuje się samotnie przez azjatyckie kraje. Przybliży nam swoimi opowieściami Indie i Nepal.

Julia Marchlewicz wprowadzi nas w świat Afryki na dwóch kołach. Julia jest uczestniczką XII etapu Sztafety Nowaka przemierzającej Czarny Ląd śladami wielkiego, polskiego podróżnika Kazimierza Nowaka. Julia opowie o Namibii.

Michał Grzejszczak (czyli ja sam) przedstawi zdjęcia z hiszpańskiej Drogi św. Jakuba, która wiodła go mitycznym szlakiem pielgrzymkowym z Logrono do Santiago de Compostela.

Poszukuję również innych podróżników dokumentujących fotograficznie swoje wyprawy, chętnych zaprezentować się podczas spotkania. Przegląd ma charakter otwarty. Cyklistów, którzy chcieliby podzielić się wspomnieniami z trasy serdecznie zapraszam.

Kontakt mailowy: grzejszczak.michal@gmail.com lub telefoniczny: 793 470 234.

Impreza towarzyszy otwarciu sezonu rowerowego, organizowanego przez Klub Turystyki Rowerowej Szprycha z Łowicza.

Zapraszam.

SPONSOR pilnie poszukiwany!


Szanowni Państwo.

Pasja jest czymś, co daje nam siłę i ładuje nasze witalne akumulatory. To ona nadaje kolory naszemu życiu, napędza nas do działania. Niejednokrotnie pozwala nam odkryć swoje prawdziwe możliwości. Z pasji bijemy kolejne rekordy: skaczemy wyżej, biegniemy szybciej, wiemy więcej. My – pasjonaci, to co robimy, robimy z oddaniem.

W październiku 2010 roku po raz pierwszy podróżowałem przez Hiszpanię na rowerze. Przemierzyłem ponad 600 km odcinek „Camino Frances” – jednego z kilku prowadzących przez kraj szlaków św. Jakuba. Droga Francuska okazała się urzekająca. Zakochałem się bezgranicznie w tym niezwykłym kraju. Spotkałem mnóstwo przyjaciół, przeżyłem genialne chwile. Obiecałem sobie, że różnobarwną, nie-turystyczną Hiszpanię poznam z perspektywy rowerowego siodełka właśnie za sprawą „dróg jakubowych”.

Na rok 2012 zaplanowałem kolejny wariant. Jest on trudniejszy, znacznie dłuższy, jeszcze bardziej wymagający. Wraz z końcem marca wylatuję do położonej na południu Półwyspu Iberyjskiego Malagi, skąd przez: Rondę, Sevillę, Meridę, Salamankę, Zamorę, Leon i Oviedo mam zamiar dotrzeć do położonego nad Zatoką Biskajską Gijon.

Odcinek z Sevilli do Gijon przemierzę średniowiecznym szlakiem „Ruta de la Plata” („Srebrną Drogą”). W Gijon obiorę kierunek na zachód, podążając drogą „Camino del Norte” prowadzącą ze stolicy Kraju Basków - San Sebastian, do stolicy Galicji – Santiago de Compostela (uznawanego przez chrześcijan za miejsce spoczynku Św. Jakuba Apostoła - patrona Hiszpanii).
Ostatnim etapem wyprawy „Ruta de la Plata 2012” będzie pokonanie „Camino de Fisterra”. Tak jak miliony pielgrzymów podróżujących przez wieki do grobu jakubowego, tak i ja mam zamiar dotrzeć pod koniec kwietnia na ten legendarny „kres świata” i stanąć nad brzegiem Oceanu Atlantyckiego. Łącznie planuję pokonać blisko 1500 km.

Podróżuję od lat. Do szczęścia potrzebuję niewiele. Nie szukam wygód, korzystam z najprostszych rozwiązań. W podstawowym zakresie jestem przygotowany na wyjazd. Choć często powtarzam, że „pieniądze szczęścia nie dają”, to zdaję sobie sprawę z ich przydatności w drodze. Abym mógł lepiej poznać miejsca w które docieram potrzebuję pewnego, finansowego zaplecza. Tak jest również w przypadku dosyć drogiej dzisiaj Hiszpanii. Jeśli są Państwo zainteresowani finansowym wsparciem mojej wyprawy, będzie mi
niezmiernie miło. W ramach podziękowania służę pomocą w realizowaniu Państwa firmowych projektów wykorzystujących fotografię. Przy nadarzających się okazjach, nie omieszkam wspomnieć mych darczyńców w publicznych wystąpieniach.

Numer mojego konta w banku ING: 10 1050 1025 1000 0090 6669 4960

W dopisce proszę zamieścić swoje dane. Po moim powrocie chciałbym osobiście wszystkim
podziękować.

Tych z Państwa, którzy chcieliby mnie poznać, zapraszam 24 marca na Pierwszy Przegląd Podróżników Rowerowych CAŁY ŚWIAT W JEDNEJ SAKWIE. Rozpocznie się on o godz. 17. w łowickiej kawiarni „Powroty” (Stary Rynek, obok ratusza). W towarzystwie innych cyklistów zaprezentuję zdjęcia z mojej poprzedniej wyprawy do Hiszpanii oraz opowiem o idei pielgrzymowania do Santiago de Compostela.