poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Łowickie.


ROWER W PASKI, czyli na kole przez łowickie.

Coraz krótsze dni, coraz mniej słońca. Każdego dnia natura zabiera nam kilka minut błękitnego nieba, zamieniając je na kilka dodatkowych minut nocy. Mało kogo to cieszy, bowiem słońce to chyba jeden z najważniejszych elementów wpływających na nasz codzienny nastrój. Nauczeni doświadczeniem szanujemy wolny czas, wykorzystujemy go do granic możliwości, a z w stosunku do aury przestajemy grymasić - to naprawdę nie ma sensu.

Wolny weekend wraz z Zuzą postanawiamy spędzić w okolicach mojego rodzinnego domu. Łowickie okolice znam od podszewki, dla Zuzanny jednak to region jeszcze nie do końca odkryty. Za każdym razem jej wizyty tutaj, poznaje go uczciwie od solidnych podstaw, będąc za każdym razem pod coraz większym jego urokiem. Tym razem postanawiamy wybrać się do dwóch nieopodal położonych pałaców. Obydwa znane są miłośnikom turystyki i historii. Do jednego z nich – w Nieborowie, spora część zamieszkujących Mazowsze czytelników Rowertouru z pewnością już się wybrała, innych natomiast mam nadzieję w odwiedziny zaprosi niniejsza propozycja wycieczki. Drugi – pałac w Walewicach jest zdecydowanie mniej znany. Leży on dalej od Łowicza i trudniej do niego dotrzeć. Jego urok jest jednak nie mniejszy, głównie za sprawą stadniny, która rozciąga się na terenach do niego przynależnych.


DZIEŃ PIERWSZY:
Tym, którzy na rowery przyjadą tutaj pociągiem i zaplanują sobie spędzenie w powiecie łowickim dwóch wolnych dni, polecam zacząć zwiedzanie od samego miasta.
Niepotrzebne rzeczy warto zostawić na stancji. Wybór miejsc noclegowych nie jest duży, ale wachlarz standardów jest znaczny. Od trzygwiazdkowego hotelu, po warty uwagi miejski dom noclegowy. Lżejsi o kilka kilogramów możemy wyruszyć na zwiedzanie. Miejskie ulice pamiętają wiele. Wzmianki o Łowiczu sięgają XII wieku, a prawa miejskie otrzymał on już ok 1298 roku. Niegdyś miasto to słynęło z jarmarków, handlu końmi i zwierzyną hodowlaną, dzisiaj natomiast świat kojarzy go przez pryzmat folkloru, wycinanek i barwnie obchodzonego święta Bożego Ciała. Nikt już wprawdzie nie chodzi na co dzień w pasiakach po ulicach, ale stare stroje, przykłady niebanalnego folkloru oraz wycinek kultury tego ciekawego regionu oglądać można w na nowo oddanym do zwiedzania muzeum. To, mieści się w samym centrum miasta. Na jego terenie znajduje się mały skansen. Druga jego część położona jest w Maurzycach i na turyście zrobi na pewno większe wrażenie. Zajmuje kilka hektarów i zaprojektowano je jako typową łowicką wieś, z zagrodami, szkołą, strażacką remizą, młynem czy kościołem. W tych samych Maurzycach (nie mylić z pobliskimi Małszycami), znajdziemy inne wybitne przykłady architektury użytkowej. Jest nim pierwszy w świecie spawany most, stanowiący zabytek klasy „0”, a także regularnie pojawiający się w kolejnych odsłonach rankingów najbrzydszych budynków w Polsce hotel... Jedno i drugie warto zobaczyć. 


Samo miasto ma do zaoferowania barokową bazylikę, Stary oraz Nowy Rynek a także kilka innych historycznych kościołów, czy placów. Urocze, żydowskie kamieniczki nie wyglądają już jak za czasów swojej świetności, ale miłośnicy miejskiej turystyki na pewno dostrzegą w nich nie mały potencjał. Jako ciekawostkę warto podać, że łowicki Nowy Rynek jest unikatem europejskiej rangi. Rzadki to przykład trójkątnego i jednocześnie równobocznego rynku. Niegdyś stał na nim ratusz, dziś sika w niebo podświetlana nocą fontanna.


Spacer po mieście warto zrobić wieczorem. Aby nie tracić dnia wskakujemy na rowery przed południem. Wzdłuż miejskiego wału kierujemy się do obwodnicy i ruin prymasowskiego zamku. Następnie wybieramy drogę na Łęczycę i nią wyjeżdżamy z miasta. W Pilaszkowie skręcamy w lewo i od tego momentu cieszyć się już możemy spokojnym krajobrazem i równie spokojnymi lokalnymi asfaltami. Pilaszków choć niewielki, zapisał się na kartach historii. To tutaj na zjeździe nauczycieli w grudniu 1905 r zainicjowano walkę z caratem wprowadzeniem nielegalnego nauczania języka polskiego w szkołach. W Pilaszkowie powstał wtedy Związek Nauczycieli Ludowych będący pierwowzorem Związku Nauczycielstwa Polskiego. Można powiedzieć, że walka o język polski pod zaborami, zaczęła się właśnie tutaj. Minąwszy wieś, już na wysokości Dąbkowic Górnych dojeżdżamy w piękne, gęste lasy. Na rozjeździe dróg trzymamy się prawej strony. Asfalt doprowadzi nas do wojennego cmentarza. Jego okolice to idealne miejsce na pauzę. Na tyłach cmentarza znajduje się duży, sztuczny akwen wodny. W okresie wakacji stanowi bazę kąpielową dla lokalnych mieszkańców. Naprzeciw cmentarza natomiast, polna droga doprowadza nas do dwóch niewielkich jezior: Okrętu i Rydwanu. To okręg hodowlany, mimo to, można zrelaksować się przy nim wsłuchując się w szumiące drzewa i obserwując licznie zamieszkujące ten teren wędrowne ptactwo. Dalej podążamy przez Lisiewice, aby po kilkunastu minutach dotrzeć do Chruślina. Tam warto zajrzeć do XVI wiecznego kościoła pw. św. Michała, będącego jednym z przykładów ostałych tutaj budowli gotycko-renesansowych. Kto postanowi przyjechać tutaj we wrześniu lub na wiosnę, na pobliskich łąkach będzie miał okazję obserwować licznie gromadzące się tam bocianie pary. Obraduje tutaj bowiem jeden z kilku w regionie tzw. sejmik bociani. Wojewódzką 703-ką dojeżdżamy do Piotrowic. Słabym i dość dziurawym asfaltem kierujemy się wzdłuż hodowlanych stawów by wreszcie oczom naszym ukazał się zarys walewickiego pałacu. Koński zapach to tamtejszy standard. Niegdyś bogata państwowa stadnina do dziś robi wrażenie. Licznie hodowane tam konie korzystają z wybiegów, ścigając się nierzadko z rowerzystami. Podobnie jak o innych pałacach, tak i o tym krążą legendy. Przyczyną tego nie jest już biała dama, lecz Pani Walewska. To ta mieszkanka pałacu uwieść miała Napoleona w czasie jego przemarszu w 1812 roku. Czy to prawda, czy jedynie ludzkie gadanie trudno oszacować. Kto chciałby poszukać odpowiedzi i nadstawić ucha, zatrzymać się może w stadninie na noc. Być może coś usłyszy...


Z Walewic kierujemy się do Soboty. We wsi dziś niewiele się dzieje. Mniej, aniżeli w XVII wieku, kiedy Szwedzi nad Bzurą urządzili swój szaniec. Straszy na rynku przystanek PKS, zastanawia późnogotycki kościółek. Aby jednak nie wyjeżdżać stamtąd bez emocji podpytajcie miejscowych o dworek. Ukryty w gęstym, starym i zaniedbanym dzisiaj parku rodzinny dom Zawiszów stanowi romantyczny punkt na mapie naszego przejazdu. Pałac jest zamknięty, budynek stoi od lat opuszczony. My na jego podwórzu postanawiamy urządzić sobie piknik. Przepiękne ptasie śpiewy oraz szum płynącej przez park rzeki umilały nam posiłek. Dla mnie dworek ten zawsze stanowił miejsce magiczne, lubię do niego wracać.

Przez Sobocką Wieś i Urzecze docieramy do Strugienic. Można tam wybrać i albo skierować się do wspomnianego skansenu w Małrzycach, albo obrać kierunek południowy. Z Małrzyc wrócimy do miasta „starą dwójką”. Dziś ruch na niej jest niewielki, także podróż powinna upłynąć nam bezpiecznie. Kto wybierze drogę przez Bocheń, ten rozglądać się będzie po najbogatszych łowickich wsiach. To tam na wizytację w latach siedemdziesiątych udał się sam Gierek. Wieś szykowano do wizyty nad wyraz starannie. Do odwiedzin wytypowano jednego z gospodarzy. Posprzątano obejście, wymalowano stajnie, dostarczono zdrowo wyglądające bydło. Gierek kilka minut miał spacerować podwórzem, pochwalić zmiany i pochlebnie wyrazić się o pracy lokalnych rolników.
Kiedy wizyta się skończyła, niespodziewanie pojawił się problem. Chłop nie zamierzał oddać krów. Skoro kronika nagrała, w świat poszło, to czemu krowy miały wracać do innej obory? Wynikła ponoć z tego niezła awantura...

My wybieramy opcję trzecią. Przez Zduny kierujemy się na Złaków Kościelny. To niewielka wieś z centralnie położonym, widocznym z daleka kościołem. Podobnie jak Sobociej niewiele się tutaj dzieje, choć wiosną i jesienią pobliskie pola dzięki przepływającej nieopodal Słudwi, staja się oazą dla wędrownego ptactwa. Setki tysiące ptaków upodobało sobie ten teren, jako miejsce postoju i lęgu. Rozlewiska sięgające po horyzont i prawo obszaru Natura 2000 chroniące dolinę, kuszą ptasich wędrowców ciszą i spokojem.
Wstępujemy jeszcze na chwilę do miejscowego kościoła, by podziwiać tamtejsze nietypowe i zadziwiająco kontrastowe polichromie, po czym niespiesznie kierujemy się do domu.
Zachodnią pętlę wokół miasta kończymy w zasadzie w miejscu w którym ją rozpoczynaliśmy. Dzień pierwszy dobiega końca. Następnego dnia ruszymy na południowy-wschód.


DZIEŃ DRUGI:
Najczęściej wybieraną do Nieborowa drogą jest łącząca Łowicz i Skierniewice krajowa 70-tka. Tej jednak do podróżowania nie polecam. Od kiedy otwarto część autostrady A2 łączącą Łódź ze stolicą, ruch na trasie jest znaczny. Nie mało na niej tirów, auta osobowe pędzą szybko. Dzięki mapom regionu wybrać możemy boczne drogi. Wprawdzie dalej nimi do celu, za to spokój i urok okolicy pozornie skraca dystans a nadłożona odległość przestaje mieć znaczenie. Kierujemy się przez słynące z sadów Zabostowy do Kompiny. Neogotyckie wieże ceglanego kościoła widać już z daleka. W jego okolicach trafiamy na kolejny wojenny cmentarz. Jest on pozostałością wrześniowej kampanii. Nad Bzurą właśnie, w pasie pomiędzy Łowiczem, Sochaczewem a Skierniewicami, w 1939 roku przechodził wojenny front. Nurt przekraczanej w Kompinie Bzury kryje tu zapewne niejedną mroczną tajemnicę. Kto wybierze się w podróż tą drogą wiosną, będzie mógł podziwiać liczne rozlewiska a na nich stada białych łabędzi. Meandry dzikiej i krętej w tej okolicy rzeki stanowią bowiem doskonałe miejsce siedliskowe ptactwa. Najlepiej widać to wprawdzie z kajaka, ale uważny obserwator dostrzeże to choćby i z rowerowego siodełka.


Prosta droga przez Bednary i Julianów doprowadzić nas może szybko do interesującego nas Nieborowa. My jednak wybieramy dłuższy wariant. Gładkimi asfaltami docieramy przez Sypień i Łasieczniki pod Bolimów. Spora wieś, będąca jeszcze stosunkowo niedawno gminą miejską, nie jest może wybitnie interesująca, ale za to wśród jej mieszkańców znajdziemy ciekawe postacie. Zamieszkuje w niej m.in. artystycznie uzdolniona rodzina Konopczyńskich. Znana jest za sprawą sztuki garncarskiej, którą opanowała do perfekcji. Do zakładu trafić nie trudno, prowadzą doń drogowskazy.
W warsztacie na zorganizowane grupy czekają zajęcia lepienia w glinie na najprawdziwszym garncarskim kole. Niektóre z naczyń są doprawdy imponujące i nie powstydziłyby się ich najlepsze restauracje. Komu mało pedałowania, może z Bolimowa wyskoczyć jeszcze w Bolimowską Puszczę do Joachimowa – Mogił, w kierunku rezerwatu rzeki Rawki. Tam z kolei znajduje się inny, tym razem poniemiecki cmentarz.


W bolimowskich lasach niemiecki najeźdźca w styczniu 1915 roku po raz pierwszy w historii konfliktów wojennych użył broni chemicznej. Atak przez wzgląd na niską temperaturę okazał się nieskuteczny. Kilka miesięcy później Niemcy ponowili atak chlorem. Zginęło wtedy kilka tysięcy żołnierzy po obydwu stronach frontu. Podczas jednego z ataków przypadek sprawił, że z minuty na minutę wiatr mający ułatwić Niemcom zwycięstwo i zakończyć bitwę, zmienił swój kierunek. Setki niemieckich żołnierzy zupełnie nieprzygotowanych padło ofiarą własnego dowództwa. Dziś na licznych w tych okolicach zbiorowych mogiłach, kwiaty ofiarom tego bezsensownego konfliktu składają wszyscy, bez względu na narodowość.
Z Bolimowa docieramy pod sam nieborowski pałac. Dobra znajoma oprowadza nas po terenie francuskiego parku, wnętrza zwiedzamy już sami. Na co dzień mieszka w nich jedynie... Biała Dama. To piękna Helena Radziwiłłówna, której piękno znane było powszechnie w całej XVIII wiecznej Polsce. Ze względu na padający deszcz, podróż najchętniej zakończylibyśmy już tutaj. Czerwona, skórzana sofa podobnie jak drewniany, gigantyczny XV wieczny globus ustawione w nieborowskiej bibliotece rozbudzają naszą czytelniczą wyobraźnię. Skoro jednak nie jest możliwym studiowanie muzealnych woluminów, przenosimy się niecały kilometr dalej pod strzechę znanej w okolicy karczmy. Przy takiej pogodzie można tam do woli oddać się łakomstwu. Karkówki, solianki, pierogi. Żal byłoby nie spróbować chociażby kilku rzeczy. Kiedy wreszcie zaspokajamy nasze apetyty ponownie wsiadamy na rowery. Nie jest lekko, wręcz przeciwnie. Kalorie będziemy spalać sumiennie przez kilkanaście kolejnych kilometrów. Specjalnie nadkładając dystans, gminnymi drogami przez Bełchów, Dzierzgówek, Parmę i Placencję docieramy z powrotem na przedmieścia miasta. Spokojna, bardziej relaksacyjna niż wyczynowa jazda cieszy nas obydwoje. Zuzanna poznała kilka ciekawych zakamarków regionu, ja na powrót zajrzałem do „starej piaskownicy”.


Gdy ograniczony czas nie pozwala nam odkrywać nieodkrytego, warto skupić się na tym co widzieliśmy już nie raz. Cudze chwalimy, swego nie znamy. Choć wiele z zakrętów wydaje nam się znajomych, to to, co dostrzec możemy tuż za nimi, może być niekiedy i dla nas samych totalnym zaskoczeniem.


Piguła:
Trasa:
1. dzień: Łowicz > Pilaszków > Guźnia > Chruślin > Walewice > Sobota > Maurzyce > Łowicz (ok 50 km).
2. dzień: Łowicz > Kompina > Bolimów > Joachimów – Mogiły > Nieborów > Łowicz (ok 40 km)
Dla kogo?
Dla wszystkich bez względu na wiek. Dla zorganizowanych i samotników. Okolice Łowicza poznawać można na własną rękę lub w grupie (co niedzielę, z tamtejszą grupą rowerową Szprycha. Informacji o wyjazdach szukać należy telefonicznie w lokalnym oddziale PTTK).

Atrakcje:
Łowicz ma ich sporo, to stare miasto. Poza nimi w okolicy trafimy na pałace, stadniny, zabytki architektury użytkowej.

Mapy:
Wystarczająca jest skala 1: 250 000. Pomoże nam także lokalna mapa regionu z zaznaczonymi na niej trzema innymi szlakami rowerowymi (od 10 do 124 km). Można ją nabyć w punkcie informacji miejskiej.

Rower: wystarczający jest treking lub zwykły mieszczuch.

Noclegi: Miejski dom turysty (ok 40 zł za noc), nieliczna agroturystyka w regionie (od 30 zł), pałace i 3* hotel (od 100zł za noc).

Jak się dostać?
Autostradą A2 z Warszawy i z Łodzi (40 min), pociągiem podmiejskim KM ze stolicy (1,5 godz). Od września rower w KM można przewozić bezpłatnie przez cały rok.

Artykuł ten ukazał się w styczniowym magazynie ROWERTOUR (1/2014).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz