piątek, 21 marca 2014

CAŁY ŚWIAT W JEDNEJ SAKWIE 2014. PODSUMOWANIE.


Wirtualne burze mózgów, telefony o szóstej nad ranem, dziesiątki maili i 5 godzin udanej zabawy. W sumie niewiele trzeba, by cały świat upchnąć w jedną sakwę. W tym roku po raz kolejny udało się nam udowodnić, że podróżowanie i dzielenie się swoimi doświadczeniami z innymi, jest naprawdę dobrą zabawą.

 
15 marca po raz trzeci, przybyli do Łowicza „naznaczeni” rowerowym losem globtroterzy. Ryzykanci? Szaleńcy? Miłośnicy życiowego survivalu? A może po prostu szukający swego miejsca w świecie pasjonaci dwóch kółek. „Podróżnicy” to w zasadzie określenie funkcji, jaką piastują w społeczeństwie. Do każdego z nich, pasuje bowiem zdecydowanie lepiej termin „wariat”.
Można więc rzec, nie obrażając nikogo, że do łowickiego kina Fenix, przybyło w tym roku trzech wariatów. Trzech wariatów i jedna wariatka. Prelekcji zapowiedzieliśmy trzy. I słowa dotrzymaliśmy.


Na pierwszy ogień Gruzja i tysiąc kilometrów krętym jak ogon węża szlakiem. Wypić za przodków trzeba, a że w Gruzji podobnie jak w Polsce za kołnierz się nie wylewa, to i podróż rowerowa po pierwszym tygodniu stanąć może pod znakiem zapytania. Ba! Czy tak trudno było to przewidzieć? Czy czwarty pancerny nie nosił przypadkiem imienia Grigorij? Czy przyjaźń polsko- gruzińska to jedynie pusty slogan? Czy czacza to tylko taniec? No raczej nie. Udowodnili to Ala Leszyńska i Piotr Strzeżysz porywając publiczność swoim nieprzewidywalnym, mocno specyficznym humorem. A że asów w rękawie mieli sporo, to i nikomu nudzić się podczas pokazu nie mogło.





A pokaz nie był typowy. Przegląd wprawdzie fotografii, ale z klasyką w tym wypadku mocno był na bakier. Udział twórczości Alicji był ponadprzeciętny. O ile Piotr fotografował Gruzję podczas wyjazdu, o tyle Alicja po powrocie skupiła się na narysowaniu widzianego tam świata.
I mix powstał z tej komitywy nieziemski. Kolorowe rysunki zastanych w tym mocno egzotycznym kraju sytuacji, na łopatki rozłożyła publikę, która po pokazie nie kryła autorami żywego zainteresowania. Autografy, wspólne zdjęcia, propozycje małżeńskie... Standard!


Na drugie danie podano Michała Sałabana. W zasadzie ugotował się sam. Dziwnie byłoby się nie ugotować przemierzając w upale tysiące kilometrów Czarnego Lądu. Michał przykuł uwagę widzów wysmakowaną fotografią krajobrazów i napotkanych po drodze ludzi. Piachu w sandałach już wprawdzie się wyzbył, ale miłość do Afryki potrafił nadal doskonale przelewać na blisko dwustuosobową publiczność. Jak to się możliwe? Po prostu. Godzinny pokaz urozmaicony był opowieściami o cudownych smakach, zapachach, widokach. O ile Europa, przemierzana przez niego na południe z norweskiego przylądka Knivskjellodden, dla widzów była całkowicie zrozumiała, to już okolice równika, nijak się miały do wyobrażeń. Obraz przedstawiony przez Michała zdecydowanie mógł się różnić od powszechnie panującej tendencji uznawania tego kontynentu za mocno zacofany. Doskonale rozwinięte sieci komórkowe, wspaniałe asfalty, mili i uśmiechnięci mieszkańcy, z nadzwyczaj białymi zębami... Mam wrażenie, że na łowicką publiczność opowieści Michała zadziałały odkrywczo.



Studenci mawiają: połówka pękła. Trzeba było więc zaproponować coś na drugą nóżkę. Albo na deser, jak kto woli. Tym deserem był Mietek Bieniek, nie od wczoraj zwany „Hajerem”. Człowiek kruszący skały... i zdobywca damskich serc. W zasadzie taki Casanova, który chcąc nie chcąc, rozkochuje w sobie odwiedzane wsie i miasteczka. Choć w opowieści Hajera, trudno niekiedy uwierzyć, to jednak nikt kłamstwa zarzucić mu nie mógł. 116 odwiedzonych krajów, oblatane cztery kontynenty i tysiące przyjaciół na całym świecie. Mietek to człowiek nie do zajechania, wielka orkiestra razy dziesięć. W tym roku Hajer przybliżył nam obraz Rosji. Mateczki Rosji, stanu umysłu, innego wymiaru czasoprzestrzeni- jak się o niej mawia. Odkrył przed publiką kraj barwny, szalony, dla wielu niezrozumiały, przybliżając w dwie godziny widzów do wschodu skuteczniej, niż Kwaśniewski do Unii przez parę lat. Mietek rozkochał nas w Rosji i w Śląsku przy okazji. Idę o zakład, że dziś co drugi łowicki gimnazjalista godał już w szkole od rana po ślunsku


Były obowiązki, były też przyjemności. Jedno od drugiego w zasadzie się nie różniło. Przyjemności wiązały się z fascynującymi rajdami w kinowych fotelach, na odległość przekraczającą długość ziemskiego równika, a obowiązki z odbieraniem nagród ufundowanych przez leśne skrzaty. Dodam, że urodzaj sponsorów w tym roku był znaczny, a gdyby nie Wasza, drodzy Państwo pomoc, nie byłoby emocjonującej końcówki tego właśnie spotkania. Gadżetów ufundowanych przez Was w tym roku dla zgromadzonych na pokazach widzów było naprawdę sporo. Prenumeraty Rowertouru, plecaki od łowickiego dystrybutora marki 4F, gadżety rowerowe od sklepu Rowerowo, przeglądy mechaniczne wraz z kaskiem od serwisu Iwena, a wreszcie piękne, wodoodporne sakwy i worki otrzymane od firmy Crosso.


Po pięciu godzinach naszpikowanych informacjami pokazów myślenie niedobitkom przychodziło z trudem, to fakt. Nikt jednak nie powiedział, że będzie łatwo. Kto chciał zgarnąć nagrodę musiał wykazać się nie tylko refleksem, ale także doskonałą pamięcią. Padały pytania łatwiejsze, ale i naprawdę trudne. Szansę mieli wszyscy, bez wyjątku (no w zasadzie poza dwoma drobnymi- mną, który zamieszanie to spowodował i moją dziewczyną, która choć strasznie jeden worek chciała podkraść, musiała zadowolić się książką z autografem Piotrka:) Parafrazując wujka Churchilla rzec by można, iż „demokracja jest wprawdzie najgorszym ze sposobów rządzenia, ale do tej pory nie wymyślono przecież nic lepszego”.

A pytania? Ot chociażby pierwsze z brzegu... Jak nazywa się wulkan na granicy kenijsko- ugandyjskiej? Ba! No każdy go przecież zna już od podstawówki. A najnowsze fińsko-rosyjskie przejście graniczne w okolicach Morza Barentsa? Śmiech na sali! A może imię tamady, który na cześć Ali i Piotra zorganizował największą we wsi imprezę? O to już zupełna błahostka... Rok przyjęcia przez Gruzinów chrześcijaństwa, nazwiska polskich panczenistów zdobywających brąz, albo miasto w którym produkuje się najlepsze polskie sakwy? Pytań siać można było co najmniej tyle, ile ziaren pada na świeżo zaorane pole. Nie pozostało nic, jak tylko umysłowo się pogimnastykować. Choć prawdopodobnie dla większości widzów największą atrakcją były spotkania z naszymi bohaterami, to kilkanaście osób za sprawą naszych sponsorów wyszło z sali z uśmiechem na ustach większym, niż banany w Tesco. Cała reszta musiała zadowolić się wspomnieniami i gadżetami odblaskowymi ufundowanymi przez PZU.


Trzeci rok i trzecia impreza za nami. Może i Łowicz to małe miasto, może i stajemy się powoli miasteczkiem, ale braku ducha podróży, pasji do ludzi i szalonej przygody nikt nam chyba nie zarzuci. Łódź, Skierniewice, Kutno, Warszawa. Coraz więcej ludzi zaczyna kojarzyć nas nie tylko przez dżemy i mleko, ale i dobrą zabawę w marcowe popołudnie.

Kolejne spotkania z cyklistami- obieżyświatami przechodzą do historii. I choć wiatr w Łowiczu wieje od rana niczym duet Katriny i Ksawerego, to za oknem widziałem już od siódmej paru rowerzystów. Z sakwami, czy bez, z plecakami czy siatkami z Biedronki jadą nie zważając na nic. Teraz już wiedzą, że w deszczu, mrozie i jednym bucie, też da się przemierzać świat.


Zapytacie mnie, czy warto organizować podobne imprezy? Powiem z przekorą. Nie. Nie warto. Bieganina, dostawianie dziesiątek krzeseł, stres że coś pójdzie nie tak... Przychodzisz pierwszy, wychodzisz ostatni, a takie fajne gadżety i tak ktoś zgarnia Ci sprzed nosa

Dziękuję wszystkim, którzy dali się porwać.


PS Zdjęcia podczas imprezy wykonał Piotr Żywicki (Zywiccy.pl).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz